Dwieście osób zgromadziło się przed zgierskim ratuszem. Uzbrojeni w pałki i kamienie ruszyli na budynek, chcąc wydostać osadzonego tam aresztanta. "Byliby ratusz zburzyli" – napisał w raporcie ówczesny burmistrz Zgierza. W 2017 roku minęła 191. rocznica tych wydarzeń.
W 1967 roku wydawnictwo "Książka i Wiedza" opublikowało "Ilustrowaną kronikę Polaków". Na blisko dwustu stronach Mateusz Siuchniński (autor tekstu) i Szymon Kobyliński (dla starszego pokolenia to oczywiste – odpowiadający za rysunki) starali się opowiedzieć dzieje naszego kraju od czasów prasłowiańskich do pierwszego XX-lecia Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Pojawia się tam również wzmianka o naszym mieście. Rysunek Kobylińskiego przedstawiający żołnierza na koniu, atakującego szablą otaczających go mężczyzn, podpisano: "bunt i rozruch w Zgierzu w 1826 roku". Poniżej znajdziemy fragment dokumentu o stłumieniu buntu zgierskich czeladników i pochwałach, jakie należą się przywracającym porządek. Tekst źródłowy opatrzono komentarzem: "W tym urzędowym obwieszczeniu odzywają się echa walki, jaką wszczęło 200 czeladników cierpiących niesłychany wyzysk. Do stłumienia buntu ściągnięto wojsko, które użyło broni. Trzynastu czeladników ukarano więzieniem. Zajścia zgierskie to jedno z pierwszych robotniczych wystąpień przeciwko wyzyskowi".
Bohaterzy czy chuligani?
Co naprawdę wydarzyło się w Zgierzu 30 października 1826 roku? Dokładną i mniej zideologizowaną wersję znajdziemy w tekście Romana Gawlińskiego "Bunt czeladzi w Zgierzu w 1826 roku w świetle literatury i źródeł". Wymowa artykułu jest jednoznaczna – zgierskim wypadkom bliżej do ulicznej awantury niż do przejawu walki klasowej. Przechodząc do szczegółów, lata 20. XIX wieku to bardzo specyficzny okres w historii naszego miasta. Dzięki umowie zgierskiej (1821) szerokim strumieniem zaczynają napływać tu rzemieślnicy, w tworzonych przez nich manufakturach i warsztatach zatrudnienie znajdują setki czeladników. Osoby te najczęściej pochodziły spoza regionu, m.in. ze Śląska, była to typowa emigracja "za pracą". Według opinii ówczesnego burmistrza Zgierza była to dosyć konfliktowa grupa społeczna, skłonna do pijaństwa i publicznych awantur. Wpływ na takie zachowanie miały z pewnością trudne warunki pracy oraz oderwanie od rodziny.
30 października 1826 roku czeladnik tokarski Gotlieb Kietig wdał się w kłótnię z żoną majstra Myske ("obelgi słowne i czynne"). Zdenerwowany mąż zgłosił skargę burmistrzowi, ten wysłał po Kietiga policjanta, jednak agresor zdążył się ukryć. Traf chciał, że to tego samego dnia w domu przy ul. Długiej aresztowano Hieronima Vogta, właściciela jednej ze zgierskich manufaktur, który po pijanemu wszczynał publiczne awantury. O zatrzymaniu Vogta dowiedzieli się jego czeladnicy, wyszli oni na ulicę, chcąc uniemożliwić aresztowanie swojego pracodawcy. W rozwrzeszczanym tłumie znajdował się również Kietig, rozpoznany przez policjantów trafił do aresztu w gmachu magistratu razem z Vogtem.
Późnym wieczorem władze postanowiły uwolnić właściciela manufaktury, pozostawiając w areszcie Kietiga. Według akt magistratu miasta Zgierza czeladnik był agresywny – obrażał urząd i funkcjonariuszy. Gdy chciano go przenieść do tylnej izby aresztu, rzucił się na eskortę i rozbił latarnię. Tymczasem wypuszczony na wolność Vogt zaczął namawiać zgromadzonych czeladników, aby zaatakowali magistrat i odbili z rąk policji jego niedawnego towarzysza niedoli. O godzinie 21:00 przed budynkiem stało już dwieście osób wyposażonych w pałki i kamienie. Rozpoczął się atak. Ponieważ miejscowych policjantów było niewielu, do obrony magistratu przed czeladnikami ruszyli mieszkańcy miasta. Podczas starcia zginęła jedna osoba (po stronie broniących), co najmniej kilku uczestników walk zostało rannych. Czeladników rozgoniono, jednak Kietigowi udało się zbiec z aresztu, zatrzymano go na początku listopada w pobliskim Aleksandrowie.
Burmistrz wyciąga wnioski
Po zgierskich rozruchach w stan oskarżenia postawiono trzydzieści sześć osób. Oprócz właściciela manufaktury Hieronima Vogta byli to sami czeladnicy. Najwyższy wyrok – osiem miesięcy aresztu – otrzymał Karol Frydrych z Berlina, Vogta skazano na pięć miesięcy. Wiele osób uwolniono, nie mogąc udowodnić im winy. Niektórzy z oskarżonych zdołali uciec za granicę. Dodatkową formą kary miało być pokrycie kosztów sądowych oraz kosztów utrzymania kompanii artylerii konnej, która notabene dotarła do Zgierza już po buncie (żołnierze pomagali jedynie w utrzymywaniu porządku i wyłapywaniu zbiegłych czeladników), jednak władze nie były w stanie wyegzekwować pieniędzy od uczestników zajść.
Trudno opisane wydarzenia traktować jako przejaw walki klasowej, choć wydane kilkadziesiąt lat po artykule Romana Gawińskiego opracowanie "Zgierz. Dzieje miasta do 1988 roku" (pod redakcją Ryszarda Rosina) wciąż podkreślało społeczny wymiar buntu czeladzi, przy okazji Hieronima Vogta tytułując kowalem (pracodawca broniony przez swoich czeladników to przecież słaby przykład konfliktu społecznego).
Cała historia ma jednak swój szerszy wymiar wykraczający poza chuligański incydent. Burmistrz Zgierza Samuel Grzegorzewski, dostrzegając problem grupy społecznej, pod koniec 1826 roku zainicjował powstanie gospód dla czeladników. Bynajmniej nie chodziło tylko o miejsce spotkań po pracy, gospoda miała być jednocześnie instytucją samopomocy, ośrodkiem integracji, a także rozwiązywania sporów. Utworzono też fundusz skrzynki czeladniczej, który miał wspierać chorych i potrzebujących.
Jakub Niedziela
Miesięcznik "Zgierz - moja przestrzeń" Nr 11/2017