W polu za Miastem o trzy staja na Zachód znajduje się Cmentarz, gdzie Ciała Zmarłych Wiernych grzebane bywają. Jest on ogrodzony w dyle darte i Słupy dosyć w dobrym stanie. Na tym Cmentarzu na środku znajduje się szczupły kościółek drewniany (zapis oryginalny)
Ten "szczupły kościołek drewniany" do 1897 roku był jednym z cenniejszych zabytków architektonicznych miasta. Niestety, przepadł bezpowrotnie w tragicznym pożarze.
Ciekawe, że obiekt nie zawsze znajdował się w tym samym miejscu. Modrzewiowy kościółek stał przez dziesiątki lat w centrum dzisiejszego miasta. Wybudowany został w 1644 roku z prywatnych pieniędzy zgierzanina, proboszcza w Warcie księdza Wawrzyńca Kowalika. I pod wezwaniem własnego patrona, czyli św. Wawrzyńca był kościółkiem szpitalnym, którego zadaniem była opieka nad ludźmi starymi i niedołężnymi. Obiekt przechodził różne losy przez prawie 200 lat. A w roku 1821 na nowo założony cmentarz [wraz z kościołem – przyp. red.] z miejsca błotnistego i nieprzyzwoitego przeniesiony został. Owo straszne miejsce znajduje się w rejonie obecnej biblioteki publicznej przy ulicy Łódzkiej. Przeniesieniem świątyni zajął się ówczesny proboszcz ksiądz Józef Goldtmann. Dla uczczenia tego faktu kościół i miejsce pochówku zyskały kolejnego, drugiego patrona – św. Józefa.
Niewielki budynek, który od XIX wieku (jak mogłoby się wydawać) był niechciany, to jednak od początku stanowił architektoniczną perełkę. Kościół zbudowano z drewna w konstrukcji zrębowej. Kiedy przeniesiono go na nowe miejsce, postawiony został na niskiej podmurówce i jak to bywało w XVII-wiecznych świątyniach, miał drewnianą więźbę dachową typu krokwiowo-jętkowego. Dach również drewniany, pokryty został blachą cynkową w arkuszach, jednak pierwotnie znajdował się na nim gont. W środku znajdowały się trzy skromne ołtarze. Główny z obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem. W XIX-wiecznym opisie można o nim przeczytać, że jest to malatura grubego pędzla, znacznie już podszarzana, co już wówczas wskazywało na jego słuszny wiek.
W dwóch pozostałych ołtarzach znajdowały się proste przedstawienia patronów, świętych: Wawrzyńca i Józefa. Co ciekawe, na chórze znajdował się „mały pozytywek z dwoma mieszkami”. A cóż to takiego? Były to niewielkie organy obsługiwane przez dwie osoby. Bardzo często wykorzystywane w XVII i XVIII wieku. Nie były zbyt głośnie i z czasem wyparły je fisharmonie. Głośne na pewno nie były również dwa niewielkie dzwony, które w owym kościółku się znajdowały.
Kościółek św. Wawrzyńca i Józefa miał niestety pecha. Nie omijały go różne zbrodnie i awanturnicze historie. Choć skromny, kusił złodziei, ponieważ – jak można się z opisu z końca lat 20. XIX wieku dowiedzieć – padł on, a raczej jego wyposażenie, łupem złodzieja. Skradziono z zakrystii wszystkie przechowywane tam naczynia i przedmioty liturgiczne. Natomiast w okresie powstania styczniowego był on świadkiem stracenia polskich patriotów. I nie były to jedyne strzały, jakie padły w jego pobliżu. Na początku XX wieku, podczas buntu mariawitów, doszło do bitwy o ten obiekt. Zwolennicy ojca Pągowskiego, który wypowiedział posłuszeństwo proboszczowi, zajęli kościół na cmentarzu po wypędzeniu z kościoła św. Katarzyny. Wierni katolicy ruszyli natomiast, by odbić cmentarz. Właśnie wtedy wybuchły zamieszki, podczas których padły strzały. Władze musiały wysłać kozaków, by ci rozpędzili zwaśnione strony i zaprowadzili porządek. Cóż, nawet kres tej świątyni ma swoje nie do końca wyjaśnione okoliczności. Według oficjalnej wersji było to zaprószenie ognia. Jednak niektórzy dopatrywali się prowokacji i umyślnego działania. Nie zmienia to faktu, że nie ma go na mapie miasta, straciliśmy go bezpowrotnie. Gdyby nie to, mógłby dziś być piękną ozdobą naszego miasta.
MACIEJ RUBACHA
Źródło: "Zgierz - moja przestrzeń" Nr 8/2020