Przez wszystkie części cyklu przedstawialiśmy na łamach miesięcznika najznamienitszych zgierzan, ludzi, dzięki którym nasze miasto mogło w XIX w. rozkwitnąć. Jednak Umowa Zgierska potrzebowała najbardziej bohatera zbiorowego – ludzi, którzy swoja ciężką pracą iścili te wszystkie marzenia, idee i śmiałe plany. To zwykli tkacze, farbiarze, postrzygacze czy prządki – zwykli robotnicy swoją ciężką pracą zbudowali to miasto. To była ich ziemia obiecana.
Emigrowali tu z różnych stron świata: Prus, Brandenburgii, Saksonii, Wielkopolski, Śląska czy Czech. Czasami przebywali setki kilometrów niepewni jutra. Przyjeżdżali również zza miedzy, z pobliskich wsi i miasteczek. Ciągnęli do Zgierza za chlebem, za zarobkiem, wszystko po to, aby utrzymać swoje rodziny. Jednak jedni i drudzy nie wiedzieli, czy obiecany cud ziści się w mieście nad Bzurą.
Na początku po przyjeździe na miejsce zaczynali od zera: pusta działka, drewno, plan budowy domu. Musieli się spieszyć, bo już czekały na nich zlecenia od fabrykantów i handlarzy. Musieli jak najszybciej ruszyć z pracą. Ci, którzy przejechali tu później i trafiali do fabryk, już nie musieli o nic się martwić. Wynajmowali mieszkania albo po prostu pokój i ruszali do pracy dla innych, dostając swoją zapłatę. Z czasem w niewielkich jednoizbowych mieszkaniach żyły całe rodziny z kilkorgiem dzieci.
Praca była może nie tak ciężka jak w kopalni czy odlewni stali, ale jednak kilkanaście godzin dziennie za krosnem, przy gręplarce czy przędzarce na pewno było męczące i nie bez znaczenia dla zdrowia. Hałas, kurz, niewygodna pozycja powodowały wiele chorób. Pracowało się wówczas od świtu do zmierzchu. XIX-wieczny dzień pracy to 12, a czasami nawet 14 lub 16 godzin przy maszynie.
Co do zapłaty to różnice były spore. Najwięcej zarabiali ci, którzy realizowali zlecania na własny rachunek. Byli to ludzie, którzy do miasta przybywali z umiejętnościami i często własnymi maszynami. Czasem pracowali oni w dzień w fabrykach, a wieczorami i w wolne dni dorabiali na własnych maszynach. Najmniej natomiast dostawali wyrobnicy czy też zwykli robotnicy fabryczni. U tych ostatnich często tygodniówki starczały zaledwie na skromne życie w mieście i utrzymanie rodziny. Jednak często było to i tak więcej niż czekało ich w wielodzietnej rodzinie na niewielkim gospodarstwie, z których uciekali w poszukiwaniu lepszej przyszłości.
Głód rąk do pracy w wielu okresach XIX stulecia był wielki, dlatego niczym nadzwyczajnym nie była praca dzieci. Czasami byli to naprawdę młodzi ludzie. Chłopcy i dziewczynki wieku 7 lub 8 lat mogli bez problemu znaleźć zatrudnienie w fabryce jako pomocnicy. Ktoś musiał wiązać wątki, nosić przędzę czy wykonywać drobne prace porządkowe.
Los robotnika był różny. Czasem ciężki i mozolny, z rzadka ubarwiany świętami i rozrywkami. Jednak historia zgierskiego przemysłu zna historie zwykłych rodzin tkackich, z których wyrastali "magnaci przemysłu" czy znani uczeni. Jednak wielkich przemysłowców i Zgierza przemysłowego bez tych "maluczkich" nigdy by nie było. Pamiętajmy o nich zawsze, myśląc o Umowie Zgierskiej.
MACIEJ RUBACHA
Źródło: "Zgierz - moja przestrzeń" Nr 11/2021