Jeszcze kilka miesięcy temu sklepiki szkolne cieszyły się ogromnym zainteresowaniem a sprzedawcy podczas przerw między lekcjami nie mieli chwili wytchnienia. Obecnie, zaledwie miesiąc po rozpoczęciu roku szkolnego, rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Właściciele sklepików skarżą się na niskie zarobki i brak zainteresowania ich produktami ze strony dzieci. Uczniowie wolą bowiem po drodze na lekcje wpaść do "Żabki" czy "Małpki" i kupują w nich "śmieciową" żywność.
Taką, której nie mogą dostać już w szkołach. Taką, która zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Zdrowia, miała zniknąć z ich codziennego jadłospisu. - Decyzja ministerstwa nie doprowadziła do tego, że zdrowiej się odżywiamy. Doprowadziła do tego, że połowa szkoły mimo zakazu biegnie na przerwie do najbliższego sklepu - opowiada Jędrzej Konieczka, uczeń 4. klasy technikum.
Tęsknota za słodyczami
Uczniowie zgodnie przyznają, że brakuje im "śmieciowego jedzenia".
"- Najbardziej przydałyby się jakieś batony. Można przeżyć bez chipsów czy coca-coli, ale żeby zabronione były nawet soki? - oburza się Piotr Szczepaniak, 4-klasista.
Na terenie szkoły zostały już tylko automaty, sprzedające wodę i zdrową żywność. Jeszcze niedawno działał tam bufet, ale kiedy właściciele usłyszeli o wprowadzeniu reformy zrezygnowali z jego prowadzenia. Podobna sytuacja miała miejsce w Zespole Szkół Mistrzostwa Sportowego nr 2 w Poznaniu. - Od miesiąca sklepik nie działa i nie ma na niego żadnego chętnego - mówi Zbigniew Burkietowicz, dyrektor szkoły. Zupełnie inaczej przedstawia się za to sytuacja w położonych niedaleko szkoły sklepach.
"- W pierwszym tygodniu obowiązywania reformy mieliśmy w sklepie puste półki - wspomina pani Iza, sprzedawczyni z "Żabki". Przyznaje również, że obecnie przychodzi do niej dużo więcej dzieci niż w ubiegłym roku szkolnym. A wśród kupowanych przez nie towarów nadal przodują chipsy, słodkie napoje i batony. - Po lekcjach i na długich przerwach nie ma tu gdzie postawić stopy. Czasem na jednej przerwie sprzedajemy nawet po 30 sztuk hot-dogów - opowiada z kolei Anna Miśkiewicz, sprzedawczyni z "Małpki".
Sklepiki na skraju upadku
Tłumy dzieci, z których mogą cieszyć się właściciele "sieciówek", są jednocześnie gwoździem do trumny szkolnych sklepików.
"- W takim przypadku nie da się utrzymać sklepiku. Moje dochody w porównaniu do zeszłego roku spadły bardzo wyraźnie - nie pozostawia złudzeń Hanna Marciniak, sprzedawczyni w Zespole Szkół nr 33.
Sklepikarze nie mają wątpliwości, że ministerialne rozporządzenie jest nieprzemyślane. Z ich opinią zgadzają się również dyrektorzy szkół. - Wytyczne ministerstwa są zbyt rygorystyczne. Doszło do tego, że dzieci same przynoszą do szkoły drożdżówki, wafle, pączki czy nawet cukier do herbaty - opowiada Małgorzata Grzęba-Wojciechowska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 5.
Problem drożdżówek może jednak zniknąć. Te bowiem, jak zapewniała Joanna Kluzik-Rostkowska, Minister Edukacji Narodowej, mają wrócić do szkolnych sklepików. Ponadto minister będzie również negocjowała ponowną sprzedaż kawy oraz możliwość solenia ziemniaków przez szkolnych kucharzy. - Zamiast otwarcie powiedzieć, że popełniło się błąd, zasłaniają się "drożdżówkowymi" negocjacjami. Czy tak robią poważni ludzie? - komentuje Lech Sadowski, dyrektor Zespołu Szkół nr 33.
Zmiany konieczne?
Dyrektorzy szkół do końca września mogli przesyłać do kuratorium oświaty swoje uwagi w sprawie ministerialnego dokumentu. Z Wielkopolski takich zgłoszeń wpłynęło około 800. Wśród największych problemów wymieniane były m.in. trudności z dostępem do odpowiednich artykułów i produktów, które można sprzedawać w sklepikach, brak okresu przejściowego umożliwiającego przygotowanie się do nowych wymagań czy konieczność doposażenia kuchni w sprzęt do gotowania na parze i smażenia bez tłuszczu.
- Jednak około 150 dyrektorów poinformowało, że nie ma żadnych utrudnień w funkcjonowaniu i dostosowaniu się do wymogów - przekonuje Małgorzata Nowek z poznańskiego kuratorium oświaty. Sklepikarze muszą za to liczyć się z kontrolami ze strony sanepidu. Ten bowiem już sprawdza czy w sklepikach sprzedawane są produkty zgodne z ministerialnym rozporządzeniem. - Kontrole na razie mają charakter instruktażowy i doradczy. Broń Boże z jakimikolwiek sankcjami. Minął dopiero miesiąc od wejścia w życie tego rozporządzenia. Dajmy sklepikarzom czas na dostosowanie się do tych przepisów. Zachowajmy spokój i róbmy to z rozsądkiem - opowiada Andrzej Trybusz z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej. Dyrektorzy szkół zwracają za to uwagę na fakt, iż mimo dobrych chęci, rozporządzenie ministerstwa może okazać się niewypałem. - Zawsze byłem zwolennikiem uświadamiania młodzieży a nie odgórnych nakazów lub zakazów - wyjaśnia Zbigniew Burkietowicz. Z kolei Małgorzata Grzęba-Wojciechowska wtrąca: - Takie akcje powinny zaczynać się od domów rodzinnych. Co z tego, że w szkołach będzie zdrowa żywność, jeśli w domach dzieci dostają inne posiłki. To tam są kształtowane złe nawyki. Coś trzeba zmienić na pewno, tylko pytanie czy nie zaczęliśmy ze złej strony?
(AIP)
Na podst. "Express Ilustrowany" z dnia 06.10.2015 r.