Mimo potężnych mrozów w jednym z opuszczonych, na wpół zrujnowanych domów przy ul. Bazylijskiej w Zgierzu wciąż koczuje czwórka bezdomnych mężczyzn. Co noc odwiedza ich Straż Miejska, ale bezdomni nie zgadzają się na przewiezienie do schroniska. W tej sytuacji zdani są tylko na dobre serce okolicznych mieszkańców.
- Codziennie przynoszę im garnek gorącej zupy, którą gotuje moja sąsiadka - mówi Bernard Zboiński, mieszkaniec osiedla 650-lecia. - Zaglądam tu, kiedy jestem w pobliżu. Sprawdzam, czy nie potrzebują pomocy.
Dzicy lokatorzy pustostanu twierdzą, że mrozy przetrwają, ale za pomoc są wdzięczni.
- Te zupy to jedyny gorący posiłek w ciągu dnia - mówi bezdomny Edek. - Jest bardzo ciężko w taki mróz, ale nie chcemy się stąd ruszać, bo boimy się o cały dobytek, jaki zgromadziliśmy w tym domu. Mamy tutaj piecyk, palimy w nim kawałkami starych mebli i jakoś daje się wytrzymać.
- Siłą ich usunąć nie możemy, bo nie ma na nich żadnych skarg od mieszkańców. Dlatego poleciłem patrolom, żeby co najmniej dwa razy na dobę zaglądały do bezdomnych - tłumaczy Dariusz Bereżewski, komendant Straży Miejskiej w Zgierzu.
Na podst. "Express Ilustrowany" z dn. 24.01.2006 r.